– Robienie tego filmu było dla mnie frajdą. Na każdym etapie. Wiedziałem już w momencie czytania scenariusza, że jest to materiał na trzy fantastyczne role i że trzeba je bardzo dobrze obsadzić, bez żadnej lipy. Rozmawiamy z Janem P. Matuszyńskim, reżyserem zwycięskiego filmu 10. NETIA OFF CAMERA „Wytyczanie Drogi”.
Iwo Garstecki: „Ostatnia rodzina” startowała w Konkursie Głównym 10.NETIA OFF CAMERA „Wytyczanie Drogi”. Wytyczała również drogę dla Twojego pełnometrażowego debiutu fabularnego. Czy mógłbyś opowiedzieć o motywach przejścia z warsztatu dokumentalisty do pracowni reżysera fabuły?
Jan P. Matuszyński: Moja droga pod tym względem była dosyć naturalna i niespecjalnie zaburzona. Gdy dostałem się na reżyserię do Katowic, to przede wszystkim zakładałem, że będę robił filmy fabularne. Na trzecim roku nakręciłem dłuższy dokument, „15 lat milczenia”, i wtedy w jakiś sposób bardziej zainteresowałem się tym gatunkiem. Przyjąłem jednak założenie, że po to mam dwie półkule mózgowe, aby jedna była od dokumentu, a druga od fabuły. I faktycznie to tak trochę działało, po czasie dostałem propozycję – najpierw współpracy i konsultacji – a potem realizacji, filmu o Januszu Solarzu.
Porównując „Deep Love” i „Ostatnią rodzinę”, można powiedzieć, że ta druga jest rewersem pierwszej. W filmie „Deep Love” jest na przykład taka sytuacja - Janusz nie może wysiąść z łodzi, która się buja. Wiedziałem, że mamy bardzo konkretną scenę, która w szerszym planie może okazać się piękna, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek inscenizacji. Z kolei w „Ostatniej rodzinie” jest zupełnie odwrotnie. Mamy tam właściwie więcej środków dokumentalnych niż w „Deep Love”. Siedząc z Andrzejem Sewerynem, Olą Konieczną, Dawidem Ogrodnikiem i z całą ekipą przygotowującą ten film, miałem poczucie, że nie robimy fabuły, lecz właśnie dokument.
Jak pracowaliście nad zdobytym materiałem?
Część dialogów jest odtworzeniem jeden do jeden tego, co znaleźliśmy na archiwalnych nagraniach audio. Oglądaliśmy również sceny znajdujące się na VHS i widzieliśmy specyficzny sposób ich realizacji. Zastanawialiśmy się wraz z operatorem filmu, Kacprem Fertaczem, i z Przemkiem Chruścielewskim, montażystą, jak to w ogóle ugryźć. Nie chcieliśmy dokonać prostego powtórzenia. Bardzo szybko okazało się, że operatorem nie może być Kacper, ani Cezary Stolecki (operator głównej kamery), ale muszą to zrobić Andrzej Seweryn i Dawid Ogrodnik, bo uczynią to najlepiej w ramach tej konwencji. Było to w pewien sposób wyzwalające, choć początkowo odczuwaliśmy balast ogromnej ilości tych materiałów. Później okazało się, że możemy to kreatywnie wykorzystać.
Robienie tego filmu było dla mnie frajdą, na każdym etapie. Wiedziałem już w momencie czytania scenariusza, że jest to materiał na trzy fantastyczne role i że trzeba je bardzo dobrze obsadzić, bez żadnej lipy. Po filmie „Jesteś Bogiem” byłem świadom, że Dawid Ogrodnik jest w pewien sposób stworzony do roli Tomka. Powiedziałem jednak zdecydowane „nie” jego obsadzeniu i stwierdziłem, że zrobimy wszystko, by nie zagrał tej postaci. Tak też było – odbył się casting, przesłuchaliśmy kogo się dało. Przyszedł też Dawid no i okazało się, że jest najlepszy. Dzięki temu wiem, że tak miało być. Nie znam innego człowieka, który tak głęboko drążyłby tę studnię związaną z kreacją Tomka. Poza tym, „Ostatnia rodzina” jest filmem fabularnym i bez względu na to, jak wybitnych kreacji nie stworzyliby Andrzej Seweryn czy Ola Konieczna, nigdy nie będą stuprocentowymi Zdzisławem i Zosią.
Dostrzegasz jakieś różnice w zagranicznej i krajowej recepcji filmu? „Ostatnia rodzina”, po zeszłorocznej premierze, zdążyła już zdobyć całkiem pokaźną liczbę nagród na wielu festiwalach międzynarodowych.
Co mogę powiedzieć na pewno – i to przekłada się również na nagrody – to fakt, że za granicą nikt nie ma problemu z postacią Tomka. Dawid dostał nagrodę m.in. w Stanach Zjednoczonych czy Finlandii. Ten odbiór jest siłą rzeczy inny, bo tam ludzie w ogóle nie znali Beksińskiego i nie doświadczyli jego sztuki. Jestem jednak przekonany, że dzięki temu filmowi część z nich zaczęła po nią sięgać. Wiadomo mi z resztą, że dzięki „Ostatniej rodzinie” w Chicago zostanie zorganizowana wystawa prac Zdzisława.
Od początku wiedzieliśmy, że nie możemy zrobić produkcji tylko dla tych, co byli w muzeum w Sanoku [znajduje się tam największa galeria prac Beksińskiego na świecie – przyp. red.]. Historia o rodzinie jest więc uniwersalna i sztuka jest jej tylko pewną specyfiką. Będąc z filmem w wielu różnych miejscach, tnasze założenie w jakiś sposób się potwierdza. Charakterystyczna komunikacja Beksińskich jest tutaj kluczowa. Z jednej strony mieli duże – na jakimś wyższym poziomie – problemy z porozumiewaniem się, i dlatego to się tak skończyło. Z drugiej, gdy słucham tej środkowej w filmie rozmowy między Zosią a Tomkiem, to widzę, z jak ogromnym ładunkiem szczerości i bezpośredniości porozumiewają się ze sobą. Zazdroszczę im tego, że byli w stanie to wszystko sobie wyłożyć bez żadnych hamulców. To, co mi daje „Ostatnia rodzina” też tutaj, na Festiwalu, to możliwość spotkania się ze sporadycznie widywanymi ludźmi i szansa na prawdziwie intelektualną rozmowę, sięgającą DKF-ów i fundamentów powstania Szkoły Wajdy. W jakimś stopniu odczuwam brak tego wszystkiego. Może dlatego też poruszam filmy właśnie o takiej tematyce.
Kieślowski po zrealizowaniu swojego dokumentu „Pierwsza miłość”, opowiadającym o życiu młodej, warszawskiej rodziny, planował nakręcić sequel w którym chciał rejestrować dorastanie nowonarodzonej córki głównych bohaterów. Jeżeli miałbyś możliwość, wszedłbyś do mieszkania młodych Beksińskich i przejął od Zdzisława kamerę, dokumentując ich życie?
[Po dłuższej refleksji:] – Teraz? Raczej nie. Myśleliśmy natomiast o zrobieniu dokumentu w trakcie pracy nad filmem, który mógłby stać się jej dopełnieniem. Wiedzieliśmy jednak, że jeden z podobnych projektów, „Z wnętrza” , jest już w trakcie realizacji. Nie mieliśmy możliwości czasowych, aby się tym zająć, choć zrobiliśmy dokładną dokumentację. Kręcone przez Zdzisława materiały są bardzo ciekawym przykładem połączenia pamiętnika video z pewnego rodzaju formą sztuki. Swoją wrażliwość przenosił na to, co filmował. Cała jego spuścizna, na którą składają się zarówno obrazy jak i nagrania, tworzy dla mnie większą całość. Był taki moment, na początku realizacji projektu, gdy poprosiliśmy Roberta, aby pokazał nam nagrania, na których wzorował się tworząc tekst. To, co mnie powaliło na kolana i dało bardzo dużo do myślenia, to spotrzeżenie, że te kolorowe obrazy wcale nie wystawały poza mieszkalną przestrzeń, ale stanowiły jej integralną część. Zdzisiu trochę malował to, co miał za oknem. A ten widok jest nam znajomy z takich produkcji jak „Amator” albo „Alternatywy 4”, gdzie samotnie powstają te bloki i nic poza tym – wygląda to trochę, jak osiedlanie Marsa. Dlatego nie wyciągaliśmy tych obrazów specjalnie przed kamerę, ale traktowaliśmy je jako nienaruszalną część scenografii. Nie wyobrażam sobie, abym mógł stać się właśnie takim fragmentem ich świata. Nie chciałbym wchodzić dosłownie do prawdziwego domu Beksińskich. Staram się działać bardziej jako obserwator i kręcąc „Ostatnią rodzinę” chodziło właśnie o to, aby Zdzisławowi tej kamery nie odbierać. Zarówno Zdzisław jak i Tomek chcieli być w pewnym momencie swego życia reżyserami filmowymi. Tym bardziej podziwiam ten ich świat, czego dowodem niewątpliwie jest mój film. I dla mnie bardzo ważne było to, aby zrobić to z godnością dla tych postaci. Poza tym mam trzy i pół rocznego, cudownego syna, którego czasem nagrywam, przez co oczywiście pomyślałem o kontynuacji „Pierwszej miłości”. Mógłbym mieć zamiar złożenia podobnej formy dokumentu, od pierwszego USG. Natomiast są to rzeczy, które chyba nigdy nikomu nie chciałbym pokazywać, ze względu na ich prywatność. Jest to pewna postawa szacunku, którą odnaleźć można właśnie w twórczości samego Kieślowskiego.
Rozmawiał: Iwo Garstecki