Uciśniona, wyrachowana, przegrana. Te trzy oblicza kobiecości nakreśliły nam reżyserki biorące udział w konkursie „Wytyczanie drogi”, stawiając wyzwanie wszystkim tym, którzy twierdzą, że kino feministyczne jest jednorodne.
Obecne tendencje kina mainstreamowego, optują za ukazywaniem kobiecej siły, poprzez rzucanie bohaterek w wir walki, womancowe relacje oraz przyznawanie funkcji, które do tej pory były kulturowo przynależne płci przeciwnej. Czyli z przytupem. Co natomiast proponuje kino niezależne? Głębsze studium, które nie spłaszcza, ale też nie zawsze dodaje siły. W Konkursie Głównym tegorocznej edycji festiwalu możemy oglądać cienie i blaski girl power.
Reżyserka filmu „Pause”, Tonia Mishiali, wypowiada się gorzko w wywiadach: „Tysiące kobiet na świecie wciąż nie jest w stanie odnaleźć swojego własnego głosu i zawalczyć o swoje prawa”. Tę obserwację zawarła w debiutanckim filmie pełnometrażowym, który opowiada historię Elpidy, kury domowej, której jedyną radością życiową są odbywające się raz w tygodniu lekcje malarstwa i kupiona w supermarkecie po kryjomu torebka. Patriarchalny grecki system dla bohaterki przyjmuje postać zapijaczonego gbura, który poprzez zaaranżowane małżeństwo został jej towarzyszem na całe życie. Na tytułową pauzę, wytchnienie od życia bez perspektyw, promyczek nadziei, wyczekuje się cały film. Jednak to co przynosi Elpidzie ulgę jest tylko jej halucynacją. Pauza okazuje się jedynie skrótem od menopauzy, którą bohaterka właśnie przechodzi wraz z niekończącą się liczbą objawów wymienionych na początku filmu przez lekarza.
Jakie są kolory życia Elpidy? Pastelowe. Jednak zamiast przywodzić na myśl gorące i beztroskie wybrzeże Cypru, kojarzy się raczej ze szpitalną obojętnością. Kiedy narastająca w bohaterce złość, zazwyczaj dobrze skrywana, sięgnie sufitu, wreszcie zdecyduje się ona na odważny krok. Nie sprzeciwi się jednak bezpośrednio, ale po kryjomu. Na tyle na ile wpajane jej od zawsze kobiece posłuszeństwo może pozwolić. Podtruwanie męża, za pomocą ciepłych obiadków, gotowanych z poświęceniem, ma w sobie element buntu, ale też uniżoności. Reżyserka zdaje się rzucać systemowi wyzwanie, pokazywać do jakiej desperacji doprowadził jej bohaterkę. Elpida jest zamknięta w domu swojego męża, tak samo jak należące do niego ptaki zatrzaśnięte są w klatce. Kiedy kobieta, by zemścić się na mężczyźnie próbuje je wypuścić, zwierzęta nie chcą odlecieć. Nie znają innej rzeczywistości niż otaczające je kraty. Tak samo jest z Elpidą. Czy po pozbyciu się męża będzie potrafiła rozwinąć skrzydła?
Z tym problemem nie zmaga się na pewno Anne, bohaterka filmu „Queen of Hearts” wyreżyserowanego przez May el – Toukhy. Swoje skrzydła rozwinęła już dawno. Jest utalentowaną dziecięcą prokurator. Ma piękny dom. Wiedzie równouprawnione życie u boku kochającego męża. Jest matką uroczych bliźniaczek. Posiada wszystko to, co powinno wywołać u kobiety satysfakcję życiową. Stereotypowo. Jednak Anne szablonowa nie jest. Idealne życie ja nudzi, ona poszukuje większej podniety. Chce znów poczuć się młoda i wolna, dlatego wdaje się w romans z synem swojego męża z poprzedniego małżeństwa.
Chłopak został wyrzucony z poprzedniej szkoły, dlatego zostaje wysłany do ojca, by tam rozpocząć nowe życie. Nowy dom wita go otwartymi ramionami i po jakimś czasie młody buntownik akceptuje, a nawet zaczyna lubić, prawa jakimi rządzi się to miejsce. Romans z doświadczoną kobietą jest ważną częścią tego nowego, lepszego życia. Bohater jest młody, zakochany i nie dostrzega, że jego bajka nie może trwać wiecznie. W pewnym momencie zostaje odrzucony i jego świat rozpada się jak domek z kart. Zdobywając się na desperacki czyn- szczere wyznanie swoich grzechów ojcu, nie bierze pod uwagę zemsty jaką gotuje na niego główna bohaterka. A dzięki umiejętnością nabytym w pracy ma ona predyspozycje, do tego, by omamić męża i nastawić go przeciw synowi. Jak jej odpowiedniczka z „Alicji w Krainie Czarów” nie zawaha się ściąć głowę tym, którzy pokrzyżują jej plany.
W filmie powtarzają się ujęcia w których przedstawiony fragment świata wiruje, obracając się do góry nogami. W ten właśnie sposób reżyserka odwraca sytuacje mężczyzna – oprawca/kobieta-ofiara. Jak deklaruje w wypowiedziach, jej zdaniem ruch #metoo nie ma płci. Opiera się on tylko i wyłącznie na zasadzie siły. To kobiety funkcjonują w naszej świadomości jako te stłamszone. May el – Toukhy chciała pokazać, że cierpią też mężczyźni skrzywdzeni przez kobiety. Często wcale o tym nie wiedząc, bo kultura przypisała im rolę zdobywcy. Reżyserka nie tylko pisze bohaterom zwykle nieprzysługujące im w kinie role, ale również bada strukturę nieskończonego łańcucha przemocy. Którego kolejne pierścienie dokładają się gdy przebyta trauma zmienia ofiarę w sprawcę.
Astrid, bohaterka filmu „Phoenix” Camilli Strøm Henriksen jest ofiarą tylko i wyłącznie samej siebie. I swoich niespełnionych artystycznych ambicji. Egoistyczne spojrzenie malarki, którym obrzuca wszystko naokoło nie obejmuje dwójki pięknych, dobrze wychowanych dzieci, które posiada i które z rodzicielskim poświęceniem się nią opiekują. W zasadzie opowieść filmu toczy się wokół córki Astrid, Jill. Jednak życie czternastoletniej dziewczynki koncentruje się głównie na zawiedzionych nadziejach związanych z matką, nawet jeśli nie ma jej już w życiu bohaterki. U Carlosa Reygadasa zło wkrada się do domu poprzez postać czarnego kozła. Tutaj mamy oślizgłe pnącza, które powoli wdzierają się do domu Jill niszcząc wszystko to o co do tej pory walczyła. O normalną rodzinę. Nie ma jednak szansy na normalność, tam gdzie obowiązki matki przejmuje niegotowa na ich udźwignięcie córka.
Choć, reżyserka deklaruje, że nie chciała oceniać bohaterów swojego filmu, kryzys dorosłości, który dopada Astrid wiąże się z podsumowaniem jej dotychczasowych osiągnięć. Wchodząc do pokoju swoich dzieci, nagle, pierwszy raz dostrzega w jakich żyją warunkach. Brak pracy i godziwych warunków do życia, mąż który odszedł, niedocenione obrazy. To nie jest coś czym możnaby się pochwalić. W porównaniu z ambitnymi planami jakie sobie narzuciła, jej życie prezentuje się wręcz fatalnie. Tym bardziej, że były maż zdaje się robić oszałamiającą karierę. Zwieńczeniem jej porażki będzie samobójstwo, które ujawni ironiczność zawartego w tytule określenia.
Trzy portrety, które mogliśmy podziwiać na festiwalowych ekranach nie uwzniośliły, spychanej do niedawna na margines, płci pięknej. W zamian, oddały kobietom głos. Bez względu na to, czy ten głos ma rację. Kobiety, które przedstawiłam nie są walczącymi o swoje prawa heroinami. Zostały natomiast
pełnoprawnymi bohaterkami, które zawodzą, niszczą komuś życie, uczą się jak przetrwać w niesprzyjających warunkach. W prawdziwym równouprawnieniu nie chodzi o podkreślanie różnic, ale o te same możliwości. Dla obu stron.
Ida Marszałek