Bryan Singer, reżyser nagrodzonego dwoma Oscarami kryminału „Podejrzani” (1995), w grudniu zeszłego roku zdominował nagłówki newsów ze świata kina. W centrum zainteresowania mediów znalazły się jednak nie doniesienia z kulisów pracy nad „Bohemian Rhapsody”, ale fakt, że reżyser bez zapowiedzi zniknął z planu zdjęciowego... Szefowie firmy 20th Century Fox nie zgodzili się na taryfę ulgową, a Singer musiał oddać swoje dzieło Dexterowi Fletcherowi, który dokończył zdjęcia w niespełna trzy tygodnie.
Podczas gdy fanki i fani Freddiego Mercury'ego odliczają miesiące do premiery (2 listopada 2018), producenci dopracowują... napisy końcowe. Okazuje się bowiem, że to zwolniony Singer będzie świętował ewentualne triumfy kinowej biografii wokalisty Queen, gdyż niejako przywrócono mu jej autorstwo. Stało się tak ponieważ, zgodnie z przepisami Gildii Reżyserów, film oficjalnie może mieć tylko jednego reżysera, a wyjątkiem od tej reguły są tandemy twórcze, pracujące pod wspólną nazwą. Sam Fletcher, szerokiej publiczności znany przede wszystkim jako aktor, już wcześniej deklarował, że nie chciałby, aby traktowano go jako reżysera „Bohemian Rhapsody”, co zapewne pozwoliło wszystkim zaangażowanym w produkcję uniknąć kolejnych kontrowersji. Warto tutaj dodać, że Singer podpadł współpracownikom i szefom nie tylko niezapowiedzianą nieobecnością, ale także tendencją do wdawania się w, raczej mało konstruktywne, słowne bojówki z gwiazdą projektu, Ramim Malekiem, czyli serialowym Mr. Robotem.
Nie sposób w tym wszystkim pominąć oficjalnego oświadczenia, które reżyser „Podejrzanych” wydał po upublicznieniu decyzji producentów. Powodem nieobecności twórcy były sprawy rodzinne i zdrowotne, a więc okoliczności, które czynią jego zniknięcie tym bardziej problematycznym, ponieważ trudno byłoby je jednoznacznie wpisać w opozycję odpowiedzialność-nieodpowiedzialność czy profesjonalizm i jego brak. - „Chciałem tylko móc dokończyć ten projekt, a tym samym uhonorować Freddiego i spuściznę po nim, ale wytwórnia Fox się na to nie zgodziła, ponieważ musiałem chwilowo skupić się na zdrowiu moim i moich najbliższych” – mówił Singer, który po trzech dniach nieobecności na planie poprosił o przesunięcie kolejnych etapów pracy nad ekranizacją biografii lidera Queen, na co – jak już wiemy – nie pozwolono.
Reprezentant wytwórni sprawę komentował zaś następująco – „Bryan chciał przerwać produkcję, by uporać się z osobistymi problemami, ale prace musiały zostać ukończone w planowanym terminie. Nie chodziło nam jednak o wymyślenie na nowo całej jego struktury. Potrzebowaliśmy kogoś, kto miałby pewną dozę twórczej wolności, ale jednocześnie pracowałby w już wyznaczonych i zdefiniowanych ramach”. Pozostaje nam zatem czekać na efekty i możliwość sprawdzenia, na ile twórcom udało się zachować estetyczno-narracyjną integralność filmu.
Pytanie o końcową spójność „Bohemian Rhapsody” nie jest jedynym, które towarzyszy oczekiwaniom na premierę. Zastanawia także, czy słuszne okażą się zarzuty pod adresem twórców filmowej biografii Mercury'ego, które, na podstawie oficjalnego trailera oraz materiałów informacyjnych, wystosował Bryan Fuller. Wątpliwości reżysera serialu „Hannibal” budzi fakt, że w oficjalnym zwiastunie filmu nie pojawia się wątek homoseksualizmu wokalisty, a wręcz przeciwnie – oglądamy scenę ognistego flirtu muzyka z kobietą. Ponadto, Fuller za niewłaściwy uważa sam opis fabuły, w którym brakuje jednoznacznej informacji o tym, że Freddie mierzył się z AIDS (zamiast tego czytamy o „zagrażającej życiu chorobie”). Twórca „Amerykańskich Bogów” swoje obiekcje uzasadnia obecnymi w historii kina hollywoodzkiego tendencjami do wymazywania wątków oscylujących wokół nienormatywnych modeli tożsamości albo ich tonowania. Mamy jednak nadzieję, że te obawy okażą się niepotrzebne – żyjący członkowie Quenn zaakceptowali wszak scenariusz do filmu Singera.
Alicja Muller
źródło: hollywoodreporter.com