Image
Antygona

„Złamałam prawo, ale zrobiłabym to jeszcze raz. Tak mi mówi serce”. Te bolesne, a zarazem piękne słowa tytułowej bohaterki filmu ustawiają całą perspektywę odbioru dzieła. W ich świetle, „Antygona” staje się czymś więcej niż kolejnym obejrzanym dramatem. Wraz z nim otrzymujemy bowiem audiowizualny traktat o wewnętrznej wolności jednostki, powinnościach wobec tradycji i kondycji współczesnych społeczeństw. Czy na pewno jesteśmy tak daleko od surowego prawa starożytnych Aten, jak wskazywałby na to kalendarz?

Reżyserka Sophie Deraspe wzięła na warsztat antyczny dramat Sofoklesa i przeniosła jego dylematy do współczesnego nam Montrealu. Główna bohaterka filmu nie ma łatwego życia - po zamordowaniu rodziców, jeszcze jako dziecko zmuszona jest do opuszczenia własnej ojczyzny. Wraz z resztą swej imigranckiej rodziny stara się odnaleźć w kanadyjskiej rzeczywistości i zadbać o dobre imię bliskich - nawet za cenę własnego spokoju i dobrobytu. Gdy jeden z jej braci ginie z rąk policji, a drugi trafia do aresztu, Antygona jest gotowa na wszystko. By ratować Polinika przed deportacją z kraju, podszywa się pod niego i podczas widzenia zajmuje jego miejsce w więzeniu. To uruchamia lawinę wydarzeń, których dziewczyna nie była w stanie przewidzieć.

Debiutancki obraz Deraspe został doceniony na MFF w Toronto, zdobywając laur dla Najlepszego Pełnometrażowego Filmu Kanadyskiego. Na nagrody zdecydowanie zasłużyła również odtwórczyni głównej roli, Nahéma Ricci. Wrażenie robi nie tylko jej niezwykła, androgeniczna uroda, ale przede wszystkim nieprzeciętna dojrzałość i naturalność, z jaką wcieliła się w swoją postać. O Ricci można powiedzieć, że gra oczami – to w nich odbijają się emocje dorastającej kobiety: wzburzenie, bezradność, lęk, panika, czysta wściekłość czy rozpacz.

W „Antygonie” przeglądają się również i inne niż tytułowy mity (pop)kultury. Są sceny, gdy w swej krótkiej fryzurze wygląda jak reinkarnacja Joanny d’Arc – choć jest raczej jej swiecką wersją. Na rodzinnym ołtarzu składa, co prawda, młodość, ale nie dziewictwo, którego utrata stanowi pożegnanie także z tą pierwszą. Ponadto, ścięcie włosów, ubranie męskich dresów, wreszcie przedzierzgnięcie się w chłopaka, by ratować honor rodziny to ni mniej, ni więcej etos Mulan, bohaterki animacji Dinseya z 1998 roku (oraz wątpliwej sławy wersji aktorskiej, która właśnie trafiła na ekrany kin). Antygona, by posłużyć się słowami kultowej w wielu kręgach piosenki, jest „jak szalona rzeka, jak tajfun, który obali mur”. Niestety, wydaje się, że jej desperacki krzyk to ostatecznie głos wołającego na pustyni. System, a co gorsza tworzący go ludzie, pozostają głusi na apel nastolatki. Żyjemy podobno w XXI wieku, jednak czasem rozwój cywilizacji objawia się w nim jedynie poprzez zamianę murowanej celi śmierci na kabinę samolotu, deportującego do kraju „przeznaczenia” nieugiętych/niechcianych (niepotrzebnych skreślić).

Monika Żelazko