Po złożonych życzeniach, wspólnie zjedzonej kolacji, wręczonych prezentach i czułych uściskach - polecamy dziś obejrzeć wspólnie z mamą film! Nie macie pomysłu, na jaki tytuł postawić? Zobaczcie, co dzisiaj pojawi się w repertuarze kina domowego festiwalowej redakcji.
# Plan ucieczki, reż. Mikael Håfström
Gdyby moja mama urodziła synów, jeden na pewno miałby na imię Arnold, a drugi Sylvester – na cześć, rzecz jasna, aktorów, którzy w latach 80. zawładnęli jej sercem i wyobraźnią. Co ciekawe, nasz kot początkowo wabił się Rambo, ale został przechrzczony na pospolitego Szarka po tym, jak zląkł się żaby i wpadł do oczka wodnego o głębokości połowy kociego ogona. Mama uznała, że jest za mało waleczny, by nosić imię bohatera. Dlatego chciałabym z nią obejrzeć „Plan ucieczki” (2013) w reżyserii Mikaela Håfströma, w którym Stallone i Schwarzenegger grają kolegów z paki. Być może i na naszego kota natchnęliby oni do męskości i mama znów miałaby własnego Rambo.
Alicja Muller
# Wpływ księżyca, reż. Norman Jewison
Odkąd pamiętam, moja mama miała skłonność do historii miłosnych z obowiązkowym happy endem. Razem obejrzałyśmy absolutne klasyki, takie jak "Masz wiadomość" czy "Bezsenność w Seattle" - słowem, jest dobry romans, jest oglądanie. Niedawno przypadkiem odkryłam kolejny film spełniający mamine kryteria. To uroczy "Wpływ księżyca" (1987), opowiadający historię 37-letniej wdowy, Loretty (w tej roli oszałamiająca Cher), która pragnie ponownie wyjść za mąż i założyć rodzinę. W tym celu zaręcza się z mdławym Johnnym, a na nadchodzący ślub musi zaprosić brata narzeczonego, z którym ten jest skłócony. Rzeczony brat, Ronny (obdarzony bujnym włosiem Nicholas Cage) to temperamentny piekarz, który otwarcie wykłada Loretcie swoje racje względem pozostania obrażonym. Awantura przeradza się w płomienny romans... Który wkrótce odkrywa nieco ekscentryczna, włoska rodzina Loretty. "Wpływ księżyca" to idealny film do wspólnego oglądania z mamą: Cher ma szalone stylówy, Cage patrzy na nią maślanym wzrokiem, a w komentarzach wygłaszanych pod ich adresem przez filmową matkę Loretty (wspaniała Olympia Dukakis) odnajdzie się każda mama. No i trzeba wspomnieć, że film nagrodzono trzema Oscarami, dwoma Złotymi Globami i Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale. Pozycja obowiązkowa!
Joanna Barańska
# Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham, reż. Paweł Łoziński
Jeśli kino jest kobietą, to na pewno o wielu obliczach - może nawet skrajnych, jak upodobania moje i mojej mamy. Ja lubię się i wynudzić, w imię estetycznych i zmysłowych przeżyć. Moja rodzicielka ponad wszystko stawia emocje, bo kino jest dla niej momentem oddechu od szarej rzeczywistości. Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje - w naszym przypadku owa zasada sprawdza się znakomicie, bo kinowy topór wojenny zakopujemy tylko przy okazji musicali. Ale tym razem, zamiast drogi na skróty, zaproponowałabym mamie filmowy eksperyment. ,,Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham” to dokumentalny zapis serii terapeutycznych sesji matki i córki, podczas których na jaw wychodzą skrywane traumy i urazy, ale też głębokie uczucia, na co dzień schowane pod warstwą pretensji. Film Pawła Łozińskiego, sam określany mianem kinoterapii, z pewnością miejscami niewygodny, łatwo może stać się zwierciadłem dla naszych osobistych, nierzadko zagmatwanych relacji. Jest też okazją do poznania kulis pracy słynnego krakowskiego psychologa Bogdana de Barbaro.
Magdalena Narewska
# Córki dancingu, reż. Agnieszka Smoczyńska / Fantozzi, reż. Lucian Salce
Ze względu na to, że to moja Mama zazwyczaj pyta mnie o filmy godne polecenia, najchętniej obejrzałbym z nią film, którego nie widziałem. Najlepszym rozwiązaniem byłaby produkcja rodzima – kilka ostatnio zachwalanych przeze mnie filmów sprawiło, że jest dla niej pewnym odkryciem współczesne kino polskie, potrafiące utrzymać bardzo dobry poziom. Wybór jest więc szeroki – od najnowszego filmu Pawła Pawlikowskiego (obejrzenie go już w Dzień Matki byłoby prezentem dla niej i dla mnie), aż do „Córek dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej (biję się w pierś, wciąż nie widziałem, na szczęście moja Mama także).
Z produkcji zagranicznych dobrym wyborem mogłyby być włoskie komedie w stylu „Toto szuka domu” Maria Monicelliego z 1949 r. i Stena lub „Fantozzi” Luciana Salce z 1975r. (energia tych filmów mogłaby się jej spodobać). Bez względu na mój wybór, z pewnością chciałbym zobaczyć film pokrywający się z jej pomysłami – w końcu to jej dzień!
Iwo Garstecki
# 20th Century Women, reż. Mike Mills
To jeden z moich ulubionych filmów zeszłego roku, a to, co dziwi mnie najbardziej to jego nieszczególnie szeroki rozgłos. Ostatni film Mike'a Millsa to przede wszystkim historia o dojrzewaniu, która w centrum ustawia relację matki z młodym, dorastającym chłopakiem. Film opowiada jednak znacznie więcej historii – to ciepła, słodko-gorzka rozmowa o uczuciach, wybieraniu, odwadze, próbie życia w zgodzie ze sobą i ze światem. „20th Century Women”, jak podpowiada sam tytuł, skupia się jednak na skrajnie od siebie różnych bohaterkach. Każda z nich prowadzi własną walkę. Bez względu na wiek, toczy się ona w podobny sposób. To próba docierania się, podjęcia trudu rozumienia osób, które żyją obok. Jest w filmie Millsa coś absolutnie rozczulającego. To taka letnia melancholia – coś bardzo słonecznego, ale ulotnego. Film przypomina nieco kalejdoskop wydarzeń, słów i emocji. Reżyser stosuje w nim optyka dorastającego chłopaka. Obrazy mieszają się więc szybko – to co teraźniejsze spotyka się z obrazami z przeszłości. Wydaje się, że rzeczywistość „20th Century Women” jest budowana tu i teraz, jest w stałym remoncie, zadaje sobie mnóstwo pytań. To wielkie-małe kino, które zdaje się igrać z widzem, raz dając mu mnóstwo nadziei i ciepła, by zaraz ugryźć i rozproszyć widmo utopii. Ciężko wyobrazić sobie życie i powiedzieć jakie ono jest, ale jeśli już trzeba je jakoś określać to chciałabym, że miało kształt „20th Century Women”.
Julia Smoleń
# Czułe słówka, reż. James L. Brooks
Na Dzień Matki zdecydowanie polecam film „Czułe słówka”. Po części dlatego, że jest to jeden z ulubionych tytułów mojej mamy, ale także ponieważ nic nie łączy bardziej niż wspólne wzruszenia. Ta zrealizowana przez Jamesa L. Brooksa adaptacja powieści Larry’ego McMurtry’ego pod tym samym tytułem, jest jednym z najlepszych melodramatów, jakie kiedykolwiek powstały. Potwierdza to 5 zdobytych Oscarów, a także znakomite kreacje aktorskie Shirley MacLaine, Jacka Nicholsona oraz Debry Winger. „Czułe słówka” zawierają poruszający portret relacji matki z córką, który z pewnością skłoni was do refleksji nad nieuniknionymi w życiu sporami i brakiem pełnego zrozumienia oraz niezwykły obraz związku dwóch dojrzałych osób, które tak jak każdy, zasługują na miłość. Koniecznie zaproście mamę na wspólny seans „Czułych słówek” i nie zapomnijcie o chusteczkach, bo niezależnie od waszej odporności na sentymentalizm, przy filmie Brooksa płacze każdy.
Kaja Łuczyńska
# Zaklinacz koni, reż. Robert Redford
Wydaje się, że stary, dobry melodramat to zawsze doskonały pomysł na seans z mamą. W końcu gatunek ten wciąż w wielu kręgach traktowany jest po macoszemu i adorowany głównie przez kobiety, a - nie oszukujmy się - "babski wieczór" z filmowymi wzruszeniami skropionymi winem plasuje się raczej wysoko na liście sposobów na weekendowy relaks. Dziś odkładam więc chwilowo emancypacyjne ideały i, dobrowolnie nakładając stereotypowe okulary, na Dzień Matki wybieram nostalgiczn(i)e dzieło Roberta Redforda. "Zaklinacz koni" to przyjemnie długa (bo trwająca prawie 3 godziny) wyprawa przez piękne krajobrazy i ludzkie namiętności. W tym słonecznym pejzażu Redford znajduje miejsce i na dziecięce marzenia przeplatane dramatami, i na odkrywanie samej siebie przez nieco zagubioną we własnej codzienności kobietę, i na tęsknotę za uczuciem tkwiącą w sercu dojrzałego mężczyzny. Szlachetna, poprowadzona klasyczną ścieżką opowieść o tym, że w życiu nigdy nie jest na nic za późno, ale jawi się ono również jako trudna sztuka wyboru. Przesłanie z pozoru banalne, ale wciąż potrzebne i ocalające. A przy tym obwieszczane przez najznakomitszą obsadę - nieustannie zachwycającą Kristin Scott Thomas, inspirującą Scarlett Johansson u początków swej kariery i samego reżysera, który niezmiennie zawstydza wspomniane już wino.
Monika Żelazko