Image
Wroking girls

Kiedy wydaje się, że wszystko wiemy o kobietach, te zaskakują nas swoją siłą, odwagą oraz oddaniem. Zagadką pozostaje jak wiele kobieta jest w stanie zrobić dla swoich dzieci. Tyle samo, a może jeszcze więcej, potrafi zrobić dla drugiej kobiety.

 

Film Frédérica Fonteyne’a „Working Girls” jest skomplikowany emocjonalnie, co bardzo mocno odbija się także na budowie scenariusza. Fabuła filmu oscyluje wokół trzech kobiet – Axelle, Conso i Dominic. Niektóre sceny zostają powtarzane i prezentowane oczami każdej z nich, co sprawia, że niekiedy widz może się pogubić. Jednak w kontekście całego obrazu nie jest to istotne. Widz może, a nawet powinien się gubić już od pierwszej sceny, gdy trzy kobiety grzebią ciało mężczyzny. Nie wiemy kim on jest i przez cały film poznajemy wielu mężczyzn, w każdym z nich mogąc odnaleźć powód, dla którego to właśnie on mógłby być pozbawiony życia przez którąś z kobiet. Jedynym, w którym na pierwszy rzut oka nie ma winy, jest podstarzały klient Dominic, który zauważa jej piękno. Jednak właśnie, sam fakt bycia jej klientem może być odczytywany jako jego wina. Bowiem „working girls”, czy też „filles de joie”, jak są nazwane w oryginalnym tytule, są symbolem i metaforą chęci dominacji przez mężczyzn.   

 

Znacząca jest także druga scena, w której widzimy mieszkanie jednej z kobiet, a dokładniej jej synka, oglądającego telewizję. Pierwszą kwestią, która pada w filmie jest, wypowiedziane przez niego: „Ja chcę zabijać”. Z pozoru to zdanie w ustach małego, niewinnego chłopczyka brzmi zabawnie. W kolejnych jednak scenach słyszymy od dyrektora jego szkoły, że Keylis biega za kolegami z okrzykiem „Allahu Akbar”, łamiąc im nosy. Chłopiec prawdopodobnie w ten sposób reaguje na to, co się dzieje w domu: mieszka z mamą – Axelle, która zarabia na życie jako prostytutka, z babcią, która zaczyna dzień od papierosa i dwójką rodzeństwa. Walkę pomiędzy rodzicami odreagowuje na odgrywaniu scenariuszy, podpatrzonych w grach komputerowych i telewizji.

 

Kobiety w „Working Girls” są ucieleśnieniem siły i pokazują jak wiele są w stanie znieść dla swoich dzieci lub bycia szczęśliwą. O szczęście muszą walczyć, bo na swojej drodze spotykają mężczyzn, którzy skutecznie próbują im odebrać nawet marzenia. Gdy spotykają się na parkingu, by samochodem pojechać do domu, w którym pracują, muszą wysłuchiwać potoku okropieństw, które wypowiada w ich stronę grupka chłopców. Kobiety muszą się mierzyć nie tylko z nastolatkami, ale z pozbawionymi kręgosłupa moralnego, klientami czy mężem, który chce zabrać jednej z nich dziecko. Często to one, uważane przez sporą część społeczeństwa, jako żyjące niemoralne, mają w sobie najwięcej moralności.

 

Dziewczyny w agencji na Dominic, która jest ich szefową, mówią: „mama”. Oprócz prostych skojarzeń, które nasuwają się na myśl, czyli „burdel-mamy”, kobieta faktycznie opiekuje się młodszymi kobietami. Uczy je namiętności, ale jednocześnie próbuje chronić przed złem, które je spotyka. Bo dla własnych dzieci, matka jest w stanie zrobić wiele. Widać to także w scenach z jej rodzonymi dziećmi, bo to dla nich i dla tego, by mogły mieć lepszą przyszłość niż ona, wykonuje ten zawód. Oddaje się mężczyznom, którzy doceniają jej wrażliwość, pomaga dziewczynom radzić sobie z przeżywanymi tragediami i broni je przed klientami.

 

Najbardziej tragiczna jest jednak postać Conso, o której wiemy najmniej. Nie może znaleźć żadnej pracy, ponieważ nie ma kwalifikacji. Jej mama była całe życie sprzątaczką, a ona sama jest zakochana w swoim kliencie, który okazuje się być żonaty. Na dodatek Conso dowiaduje się, że jego żona właśnie urodziła. Mężczyzna jest jednak uzależniony od kontaktów z dziewczyną, które z każdym kolejnym spotkaniem sprawiają jej coraz większy ból. W takich właśnie momentach ujawnia się jednak kobieca przyjaźń.

 

„Working girls” to film słono-gorzki. W świecie zdominowanym przez mężczyzn, kobiety muszą wiele przejść. Cieszą się z prostych rzeczy, bo na te większe szczęście muszą czasem dłużej poczekać. Jest to kino zapewniające cały wachlarz emocji – od płaczu ze śmiechu, po łzy smutku. Daje jednak nadzieję, która przychodzi co prawda niespodziewanie, ale potrafi odmienić życia na tyle, że wywołuje uśmiechy na twarzy i sprawia, że życie staje się odrobinę bardziej znośne.

 

Kinga Majchrzak