Image
Twin Peaks

8 kwietnia 2020 roku minie dokładnie 30 lat od kiedy stacja ABC wyemitowała pilotażowy odcinek „Miasteczka Twin Peaks”. I choć do kwietnia jeszcze trochę zostało, w tym roku zdanie wypowiedziane przez agenta Coopera: Diane, jest 11:30, 24 lutego. Właśnie wjeżdżam do miasteczka Twin Peaks, staje się jeszcze większą legendą.

David Lynch. Można by powiedzieć tylko te dwa słowa i na tym skończyć opowiadanie czegokolwiek o nim, bo jakakolwiek ilość wypowiedzianych później zdań będzie z pewnością niewystarczająca. To jeden z tych reżyserów, którzy stworzyli swój własny styl opowiadania – jego filmy bylibyśmy w stanie rozpoznać bez wcześniejszego ich obejrzenia. To mało powiedzieć, że tworzy magię na ekranie. On uprawia zadziwiające rytuały, które za każdym razem wprawiają widza w konsternację, doprowadzając przez to do granic obłędu. Ale w jego kinie to żaden wstyd powiedzieć, że czegoś się nie rozumie - wystarczająca jest sama chęć wejścia do tego świata, a wszelkimi rozrywkami zajmie się już on sam.

Oglądając „Twin Peaks” dobrze jest nie zamykać oczu, bo może nam umknąć wiele ważnych detali – i tak warto przyjrzeć się już samej czołówce z niesamowitą muzyką, która od pierwszych dźwięków wprowadza nas w oniryczny nastrój. I w takim właśnie pół śnie, pół jawie zostaniemy już do końca, bo z filmów Lyncha bardzo ciężko się wybudzić. On sam jest muzykiem, a ścieżka dźwiękowa w jego filmach gra bardzo ważną rolę. Tłumacząc Angelo Badalamantiemu jaki efekt chciałby, żeby ten osiągnął, powiedział mu, żeby wyobraził sobie siebie, stojącego w nocnym lesie z towarzyszącymi mu pohukującymi sowami. Muzycznych niespodzianek nie zabrakło też w najnowszym sezonie, w którym na koniec każdego odcinka w barze Bang Bang gra coraz to inna, mniej lub bardziej znana kapela.

Ale przecież nie tylko za muzykę widzowie pokochali „Twin Peaks”. Banałem jest powiedzieć, że chodzi tu o fabułę, czy nietuzinkowych bohaterów. David Lynch stworzył dla nas cały świat, mieszczący się w małym miasteczku na granicy z Kanadą, w którym pewnego dnia drwal Pete znajduje na plaży zwłoki młodej dziewczyny – Laury Palmer. Śledztwo prowadził będzie agent FBI – Dale Cooper, który szaleje na punkcie czarnej kawy, placka z wiśniami i zapachu daglezji. Te smaki i zapachy są tak intensywne, że przechodzą przez ekran do tego stopnia, że w internecie znajdziemy całą masę przepisów na wiśniowe placki, inspirowane tymi z Double-R Diner. I tak zostajemy wciągnięci do świata, w którym nic nie jest takie, jak się wydaje a towarzyszą nam postacie tak barwne, że o każdej z nich można by stworzyć osobny film: kobieta rozmawiająca ze swoim pieńkiem, olbrzym, karzeł… Wymieniać można w nieskończoność. Zresztą jednej z bohaterek David Lynch zdecydował się nawet poświęcić osobny film. „Miasteczko Twin Peaks. Ogniu krocz za mną” to historia Laury Palmer, czyli zamordowanej licealistki, za której sprawą cała historia się zaczęła. Wydaje się, że siłą kreacji bohaterów w „Miasteczku Twin Peaks” jest wciśnięcie wszelkiego rodzaju dziwactw, pomiędzy stereotypowe sylwetki, które znamy z typowo amerykańskich filmów: gwiazda szkolnej drużyny futbolowej – Bobby Briggs, kochający się w Shelly Jonson - żonie agresywnego Leo, piękna właścicielka, wspomnianego Double-R Diner, motocyklista James i klasycznie amerykański posterunek policji, w którym zjada się tony pączków z dziurką - to wszystko wplątane w misterną zagadkę zabójstwa pięknej licealistki i pojawiający się czerwony pokój z biało-czarnymi kafelkami sprawia, że nie wiemy czy to jest już przyszłość, czy to jest jeszcze przeszłość.

Serial rozsławił Davida Lyncha, znanego już wcześniej przecież z „Człowieka słonia”, „Diuny” czy „Blue Velvet”. W samej „Diunie” zadebiutował zresztą Kyle MacLachlan, czyli agent Dale Cooper, który zagrał również w „Blue Velvet” u boku Laury Dern, która w najnowszym sezonie zagrała Diane, do której 25 lat wcześniej Cooper nagrywał na dyktafonie swoje wiadomości. „Miasteczko Twin Peaks” otworzyło drzwi wielu aktorom i aktorkom, zapewniając sławę i rozpoznawalność. W czasie emisji serialu wszystkie dziewczyny chciały nosić to, co Audrey Horne lub wyglądać jak Shelly Jonson i mieć chłopaka na miarę Bobby’ego Briggsa lub Jamesa Hurleya, którego motoru zazdrościła mu męska część publiczności. Jednak to, co można powiedzieć o Davidzie Lynchu to, że dotrzymuje on obietnic. W ostatnim odcinku, kiedy agent Cooper trafia do czerwonego pokoju, Laura Palmer wypowiada w jego kierunku słowa: Zobaczymy się ponownie za 25 lat. I kiedy po dokładnie tylu latach dotarła do widzów informacja, że będzie kolejny sezon „Miasteczka Twin Peaks”, wszyscy mogli doświadczyć tej wielowymiarowości twórczości Lyncha. Historia spodobała się także królowej Elżbiecie II do tego stopnia, że w czasie swojego urodzinowego przyjęcia podeszła do Paula McCartneya, który miał zaczynać grać koncert, ze słowami: Widzi pan, jest za pięć ósma. Muszę iść na górę obejrzeć „Miasteczko Twin Peaks”.

Wielu zarzucało Lynchowi, że nowe „Miasteczko…” już nie jest tym samym, które było w latach 90tych. Prawdą jest, że można odczuć lekki dyskomfort, patrząc jak agent Dale Cooper korzysta z najnowszych zdobyczy technicznych, które zresztą w pewnych momentach porwały nawet samego Lyncha. Jednak mocno wierzę w to, że to po prostu jedna z kolejnych podróży, w które nas zabiera reżyser. Nawet jeżeli przez większość serialu nie wiemy o co mu chodzi i nie potrafimy połączyć fabuły, to ostatni odcinek stanowi przepiękną klamrę, w której zostaje oddany cały duch Twin Peaks. I mimo tego, że dalej zdarzy nam się czegoś nie zrozumieć, to będziemy wiedzieli przynajmniej, że jesteśmy w domu.

Wydaje się więc, że na pytanie: „Kim jest David Lynch?” można odpowiedzieć tylko w taki sposób: „David Lynch jest nikim innym jak Davidem Lynchem” i z pewnością nie będzie to circulos in definiendo. Bowiem szukanie odpowiedzi na to pytanie jest podobnie bezcelowe jak próba rozwikłania zagadki „Miasteczka…”. Przez 30 lat próbowało dowiedzieć się tego wielu - wśród nich był m.in. prezydent ZSRR Michaił Gorbaczow, który w celu znalezienia odpowiedzi na trapiące go pytanie „Kto zabił Laurę Palmer”, uruchomił „gorącą linię” z Białym Domem. Po nitce do kłębka, udało mu się dotrzeć do Davida Lyncha, który odpowiedział mu, że sam nie zna odpowiedzi na to pytanie. Cóż, jak widać: sowy nie są tym czym się wydają.

Kinga Majchrzak