Halo, halo! Tutaj ptasie radio na żuławskim haju, nadajemy audycję z dziwnego kraju! Proszę, niech każdy nadstawi aparat, bo sfrunęły się freaki dla odbycia narad!
Nie bez powodu zaczynam ten tekst od parafrazy pierwszych wersów wiersza Juliana Tuwima. Nowy film Xawerego Żuławskiego to pyszna uczta dla każdego polonisty, a zwłaszcza polonisty-postmodernisty. Dialogi obfitują w znane skądinąd cytaty literackie, artystyczne i historyczne aluzje wy(prze?)lewają się uszami, a popkultura tańczy swój zombiacki taniec na grobie tego przemijającego (?) świata. Protagonistą jest tu nauczyciel nomen omen języka polskiego, Marian (Sebastian Fabijański). Mamy też chorego na trąd kompozytora, jego dziewczynę, niespełnionego malarza, apodyktycznego bankiera z żoną-histeryczką, bandę chuliganów, nieśmiałą kwiaciarkę. Postaci mnożą się z każdą sceną i można by je jeszcze przez chwilę wymieniać, ale w zasadzie nie one są bohaterami tej opowieści – a może w większym stopniu audycji? Na pierwszy plan wysuwa się wszak język. Ojczysty.
Czuć w „Mowie ptaków” pokłosie poprzedniego filmu Xawerego Żuławskiego. Echa „Wojny polsko-ruskiej” (2009), tak silnie osadzonej w charakterystycznym języku Doroty Masłowskiej, pobrzmiewają nie tylko dzięki skoncentrowaniu dzieła na wyszukanych, bawiących się słowem dialogach. Marian, podobnie jak Silny z głośnego debiutu pisarki, to tak naprawdę bardziej konstrukt niż pełnokrwisty bohater. Odzwierciedla kondycje społeczeństwa, tendencje dominujące w kraju, a jednocześnie miota się między nimi i sobą samym. Ustawicznie buntuje się i stwarza swoją rzeczywistość przy pomocy własnego języka, a zatem narzędziem dobrze znanym wszystkim walczącym o wolność pod zaborami - nieważne, skąd do nas przyszły. Nowomowa Żuławskiego nie jest jednak już tak świeża i otrzeźwiająca jak ta Masłowskiej. W „Wojnie...” postaci ostatecznie przemawiały – silnie stylizowanym, lecz jednak – s w o i m językiem. W „Mowie ptaków” słyszymy głównie zapożyczenia, cytaty i bonmoty, a co za tym idzie – w s p ó l n y chór. Owszem, ów film tworzy galeria indywiduów, ale posługujących się dialektem usankcjonowanym prawem cytatu. Skutkiem ubocznym okazuje się więc pewne zagłuszenie indywidualności bohaterów.Ten oszałamiajcy zabieg stwarza za to warunki do budowania imponującej, erudycyjnej gry słownej, dzięki której „Mowę ptaków” ogląda się wspaniale.
Żuławskiemu brawa należą się z pewnością za nieoczywisty, bardzo odważny casting. Sebastian Fabijański nareszcie wypada świetnie. Rola Mariana daje mu pole do popisu dla jego niebagatelnych możliwości głosowych – poraża dykcją, zachwyca motoryką, przyciąga charyzmą. Fabijański zdaje się zatem odnajdywać w tej roli głównie dlatego, że w dużej mierze opiera się ona na czystym performensie. Znakomicie działa też wyzyskanie fizycznego podobieństwa młodego aktora do Daniela Olbrychskiego. Zdecydowanie największym zaś odkryciem aktorskim „Mowy ptaków” jest dla mnie Marta Żmuda-Trzebiatowska. Kojarzona dotąd głównie z rolami ślicznych, acz mających niewiele do powiedzenia podlotków, brawurowym występem u Żułwskiego zadaje kłam swojemu dotychczasowemu emploi. Kreując postać żony biznesmana, niestabilnej emocjonalnie kobiety w typie słodkiej idiotki, spisuje się wspaniale. Jej histeryczne szarże i ekscentryczne zachowania świetnie wpisują się w specyfikę filmowego świata Żuławskiego, a Żmuda-Trzebiatowska ani na chwilę nie przestaje być w nich niebezpiecznie autentyczna, umiejętnie korzystając z ekspresji właściwej stanom po zażyciu dopalaczy.
Właściwie cała rzeczywistość, jak widzimy w tym filmie, wydaje się dopalona, a przy tym hipnotyzująca w swoim wzniosłym przerysowaniu. Co znamienne, „Mowa ptaków” traci swój impet właśnie wtedy, gdy Xawery próbuje zmierzyć się z dziedzictwem Andrzeja. Wątek wyprawy do posiadłości ojca wycisza i spowalnia opowieść. Zamiast intrygującego dialogu starego i nowego otrzymujemy raczej jednostronny hołd składany przodkowi. Spuścizna ta jawi się jako swego rodzaju balast, którego reżyser nie zamierza się mimo wszystko pozbywać, lecz stawić mu czoła. Podobnie wobec swej tożsamości, ale i narodowości, postępują jednostki zgromadzone w jego filmowej galerii. Gorzki apel, która przekrzykuje cały ten jazgot, to wołanie o nowe autorytety w tym kraju. O przedefiniowanie polskości, o zniesienie kieratu romantycznej martyrologii. Żuławski pokazuje, że choć długa droga przed nami, to być może właśnie nastał moment przesilenia. I, by znów zstąpić do źródeł i podsumować wszystko językiem Tuwima, oby nie skończył się on tak, że wszystkie ptaki zaczęły bić się. Przyfrunęła ptasia milicja i tak się skończyła ta leśna audycja.
Monika Żelazko