„Targał nią potężny wstrząs. Wzburzone fale namiętności z impetem uderzały w otchłań oceanu rozkoszy. Raz za razem zatracała się, bezpamiętnie milcząc na zmiłowanie”. W swoim filmie Daria Woszek doprowadza widza do estetycznego szaleństwa, zaś niesamowicie przemyślana budowa fabuły skłania do porównań z grecką tragedią.
Maria (w tej roli Grażyna Misiorowska), bohaterka „Maryjek”, kończy 50 lat, zbiera figurki Matki Bożej i jest dziewicą. Pracuje w supermarkecie, a w wolnych chwilach rozczytuje się w niskich lotów, książkowych romansach. Jej życie zmienia się, gdy po wizycie u ginekologa nieumiejętnie zaczyna przyklejać plastry z hormonami. W jej życiu rozbrzmiewa bowiem „ostatni dzwonek, zanim wrota miłosierdzia zatrzasną się na wieki”. Dzwonkiem tym porusza Helena (Helena Sujecka), która odwiedzając ciocię, wprowadza do jej życia powiew świeżości, szaleństwa i mnóstwo butelek musującego wina, które wprost idealnie wkomponowuje się w krajobraz z „Maryjkami”. Bo to, co zachwyca przez cały film to estetyka. Mieszkanie Marii urządzone jest w cudownie starym stylu: meblościanka, wersalka i dywany. Plac Reagana z krakowskiej Nowej Huty idealnie wpisuje się w ten klimat, zaś estetycznym dopełnieniem prlowskiego krajobrazu jest supermarket, w którym pracuje główna bohaterka. Do tego wszystkiego włoska muzyka, która rozbrzmiewa w filmie niczym aria de cour i możemy spokojnie oddać się w ręce gospodyni wieczoru, która zaserwuje nam naprawdę przepyszną kolację, że aż palce lizać (sic!).
Żar namiętności podsycany zostaje przez niebanalne dialogi i fantazje Marii. Jak ta, w której główna bohaterka, odkrywając swoją seksualność i rozniecając swoje pożądanie, oddaje się zachłannemu wyjadaniu dżemu dyniowego ze słoiczka, ponieważ usłyszała, że dynia jest doskonałym afrodyzjakiem. Gdy za sprawą nieumiejętnego korzystania z plastrów z hormonami skacze jej libido, zauważa więcej elementów w relacjach damsko-męskich: dostrzega zainteresowanie w oczach sprzedawcy jednego z butików oraz dowiaduje się czego by chciała doświadczyć z Bogdanem (Janusz Chabior), z którym pracuje. Odkrywając swoją kobiecość, idzie w coraz głębsze kręgi piekielne, po których jej przewodniczką jest Helena.
Film Darii Woszek jest niczym crescendo, dochodzące do momentu tak głośnego fortissimo, że nie da się go niczym innym zagłuszyć. W scenie teatralnej kolacji widz obrywa za każdym razem, gdy przez nieuwagę dotknie stołu łokciami. Na koniec jednak następuje moment katharsis, rozbrzmiewającego łagodnym pianissimo i wszystkie grzechy zostają mu odpuszczone. „Maryjki” można podsumować jednym z dialogów, w którym bohaterowie jedzą przygotowane przez Marię cannelloni:
„- Twoja kuchnia to orgazm totalny.
- Smacznego orgazmu!”
Amen, koniec psot.
Kinga Majchrzak