4 kwietnia 2001 roku miała miejsce premiera filmowej adaptacji pierwszej części serii napisanej przez Helen Fielding, czyli „Dziennika Bridget Jones”. Jaki jest sekret tego, że nawet po 20 latach perypetie Bridget dalej nas bawią i wzruszają do łez, a kobiety na całym świecie dalej są w stanie się z nią utożsamiać?
Bridget Jones (Renée Zellweger) ma 32 lata i dalej nie ma faceta. Waga: 62 kilogramy. Papierosy: 42 sztuki. Alkohol: 50 jednostek. Jej postanowieniami noworocznymi są: zrzucić dziewięć kilo, zawsze wrzucać majtki z poprzedniego dnia do prania oraz znaleźć miłego i wrażliwego partnera na randki i nie kontynuować lub nie rozpoczynać związków z: alkoholikami, pracoholikami, nerwicowcami, podglądaczami, megalomanami, uczuciowymi popaprańcami i zbokami. Każde z postanowień wydaje się równie trudne do spełnienia.
Bridget pracuje w brytyjskim wydawnictwie i popełnia gafę za gafą. Jej szefem jest Daniel Cleaver (Hugh Grant) – podrywacz, który zdecydowanie nie jest typem lubiącym dłuższe związki. Oczywiście, mimo swojego postanowienia, Bridget wplątuje się z nim w romans. Jakby tego było mało, na corocznym przyjęciu u rodziców spotyka Marka (Colin Firth), z którym, gdy była mała, podobno kąpała się nago w basenie. Mark jest niczym książę z bajki – to prawnik, walczący o prawa człowieka. Ma cudowny, brytyjski akcent, na którego dźwięk kolana miękną i pojawiają się mroczki przed oczami. Mark ma jednak swoje wady – jest zachowawczy i nie potrafi wyrażać swoich uczuć. Jak to jednak w komediach romantycznych bywa, na końcu następuje oczywiście happy end - wyjątkowo filmowa scena, w której Bridget wybiega z domu w samych majtkach na śnieg, szukając Marka, który poszedł kupić jej nowy dziennik, by zacząć wszystko od nowa. Gdy widzi ja półnagą na ulicy, otula ja swoim płaszczem a w tle leci Długo szukałem kogoś takiego jak ty, podróżowałem po całym świecie czekając aż przyjdziesz.
I chociaż obecnie nie wyobrażamy sobie w roli Bridget żadnej innej aktorki niż Renée Zellweger, to zastanawiano się m.in. nad Cate Blanchett, Camerą Diaz, Nicole Kidman, czy Catherine Zera-Jones. Kiedy zdecydowano się obsadzić Renée Zellweger, pojawiły się głosy sprzeciwu, żeby w tak brytyjskiej komedii nie obsadzać Amerykanki. Renée Zellweger jednak bardzo poważnie przygotowywała się do roli w filmie. Przytyła 9 kilogramów, zatrudniła się w jednym z brytyjskich wydawnictw i brała lekcje u nauczycielki akcentu. Chociaż początki nie były kolorowe – Hugh Grant porównał jej akcent do księżniczki Małgorzaty, a gdy go już trochę „poluzowała” – do księżniczki Małgorzaty, która miała udar. W końcu się jednak udało i Eastury English opanowała na tyle dobrze, że gdy na przyjęciu zorganizowanym z okazji ostatniego dnia zdjęć wróciła do swojego amerykańskiego akcentu, wszyscy byli zaskoczeni.
Co ciekawe, kiedy Helen Fielding napisała „Dziennik Bridget Jones”, postać Marka Darcy’ego była wzorowana na panu Darcy’m z „Dumy i uprzedzenia”. W trzeciej części Bridget Jones zostaje ujawnione, że drugie imię Marka to Fitzwilliam, które jest pierwszym imieniem pana Darcy’ego w powieści. Oprócz żartobliwego podwójnego obsadzenia Colina Firth w obydwu projektach, można doszukać się też kilku aluzji do książki Jane Austen. Po pierwsze jest to scena, w której Mark dyskredytuje Bridget przy jej matce, a co słyszy Bridget - w „Dumie i uprzedzeniu” było to w towarzystwie pana Bingleya. Po drugie, Daniel Cleaver kłamie w sprawie sporu pomiędzy nim a Markiem, twierdząc, że ten drugi ukradł mu narzeczoną – w powieści Austen był to spór między panem Wickhamem a Darcy’m o to, który z nich jest winny. Ponadto zbieżność nazw – Bridget Jones pracuje w Pemberley Press a pan Darcy mieszka w posiadłości Pemberley. A w scenie kiedy Bridget spotyka się z matką w centrum handlowym, mówi: „Jest prawdą powszechnie uznawaną, że kiedy w jednej z części twojego życia zaczyna się układać, w innej następuje spektakularna katastrofa”, co stanowi odwołanie do słów otwierających „Dumę i uprzedzenie”: „Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony”.
„Dziennik Bridget Jones” uzyskał nominację do Oscara (dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej), do Złotych Globów, BAFTA, Critics Choice i wielu innych prestiżowych nagród. Jak to się stało, że całkiem klasyczna w budowie fabuła komedii romantycznej skradła serce widzów na całym świecie? Autorce „Bridget Jones”, Helen Fielding, przed napisaniem książki dziennik „The Independent” zaproponował własną kolumnę. Miała pisać o sobie - o życiu londyńskiej singielki. Powiedziała, że pomysł pisania o własnym życiu wydawał się bardzo krępujący, więc zaczęła pisać anonimowo o fikcyjnej postaci – Bridget Jones. Cykl Fielding cieszył się na tyle dużą popularnością, że wydawnictwo, z którym miała kontrakt zaoferowało jej napisanie książki.
Może fenomen „Bridget” polega na tym, że większość kobiet jest w stanie się utożsamić z idealnie nieidealną Bridget? Może chodzi o to, że lubimy patrzeć jak inni w zabawny sposób radzą sobie z trudami życia i presjami nakładanymi przez społeczeństwo – żeby być szczupłą, odnosić sukcesy zawodowe i nie być samą? A może wcale nie trzeba tak daleko szukać i „Dziennik Bridget Jones” jest po prostu jak płaszcz Marka Darcy’ego otulający nas w zimniejsze dni – ciepło zaczyna się rozchodzić od serca a lekkość bytu staje się od razu znośniejsza.
Kinga Majchrzak